Microsoft ogłosił, że zmieni podejście wobec średniej wielkości firm które podejrzewa o korzystanie z nielicencjonowanego oprogramowania. Ten monopolista w dziedzinie systemów operacyjnych ma rozsyłać masowe listy grożące prawnymi działaniami ze strony Business Software Alliance (BSA).
Według Rama Dhaliwala, kierownika programu licencyjnego Microsoftu, jego firma chce w ten sposób zmusić ludzi do płacenia za oprogramowanie z którego korzystają.
Co jest jednak najbardziej w tym zdumiewające, Microsoft zamierza swe podejrzenia opierać o analizę wielkości firmy i jej komputerowych potrzeb, a następnie porównania z danymi bazie klientów, dotyczącymi zakupów Windowsów i Office. Jeśli okaże się że firma ma wykupionych za mało licencji, jak na przedsiębiorstwo danych rozmiarów, do akcji ma wkroczyć BSA, i przeprowadzić audyt.
Niektórzy widzieli jak wygląda audyt w firmie czy instytucji zaatakowanej przez BSA. Dość powiedzieć że często po takiej akcji firma jest sparaliżowana. Mniejsze firmy po prostu nie są w stanie przetrwać takiego audytu. Udowodnienie legalności posiadanego oprogramowania nie jest tak proste jak się ludziom wydaje: posiadanie kolorowej nalepki na komputerze nie ma żadnego (!) znaczenia. Jako że zwykle małe firmy kupują swe oprogramowanie z różnych źródeł - OEM, sklepy, giełda, allegro, kończy się to tym że muszą grzebać się w swych rachunkach sprzed lat, w poszukiwaniu faktur. Dopiero kombinacja fizycznych mediów, kluczy, faktur, wyciągów z kart kredytowych jest w stanie przekonać BSA, że nie złamałeś licencji Microsoftu.
Gdy BSA przeprowadza swój audyt uznaje za ważne dowody legalności jedynie
Według Rama Dhaliwala, kierownika programu licencyjnego Microsoftu, jego firma chce w ten sposób zmusić ludzi do płacenia za oprogramowanie z którego korzystają.
Co jest jednak najbardziej w tym zdumiewające, Microsoft zamierza swe podejrzenia opierać o analizę wielkości firmy i jej komputerowych potrzeb, a następnie porównania z danymi bazie klientów, dotyczącymi zakupów Windowsów i Office. Jeśli okaże się że firma ma wykupionych za mało licencji, jak na przedsiębiorstwo danych rozmiarów, do akcji ma wkroczyć BSA, i przeprowadzić audyt.
Niektórzy widzieli jak wygląda audyt w firmie czy instytucji zaatakowanej przez BSA. Dość powiedzieć że często po takiej akcji firma jest sparaliżowana. Mniejsze firmy po prostu nie są w stanie przetrwać takiego audytu. Udowodnienie legalności posiadanego oprogramowania nie jest tak proste jak się ludziom wydaje: posiadanie kolorowej nalepki na komputerze nie ma żadnego (!) znaczenia. Jako że zwykle małe firmy kupują swe oprogramowanie z różnych źródeł - OEM, sklepy, giełda, allegro, kończy się to tym że muszą grzebać się w swych rachunkach sprzed lat, w poszukiwaniu faktur. Dopiero kombinacja fizycznych mediów, kluczy, faktur, wyciągów z kart kredytowych jest w stanie przekonać BSA, że nie złamałeś licencji Microsoftu.
Gdy BSA przeprowadza swój audyt uznaje za ważne dowody legalności jedynie
- faktury z datą sprzed audytu, wystawione na sprawdzaną firmę
- podpisane i odatowane umowy licencyjne
- paragony z kas fiskalnych, na których podany jest rodzaj produktu, jego cena i ilość.
BSA nie interesuje się:
- Certyfikatami Autentyczności
- Oryginalnymi mediami
- Podręcznikami czy kluczami
- Fakturami wystawionymi na kogoś innego niż firma/instytucja poddawana kontroli.
Jeśli nie masz w firmie silnego działu księgowego, który zachowuje wszystkie transakcje na wiele lat wstecz, nie masz żadnych szans. Zostanie postawiona ci propozycja zapłacenia karnej opłaty w wysokości trzykrotnej wartości oprogramowania z jakiego korzystasz.
Co prawda, w Polsce prawo karne (a korzystanie z nielicencjonowanego oprogramowania podpada pod ten sam paragraf co paserstwo) wymaga udowodnienia winy ponad wszelką wątpliwość. Zasady tej nie stosuje się jednak w prawie cywilnym, zaś Microsoft na pewno stać na wytoczenie ci tylu cywilnych procesów ile się da. I pewnie przegrasz.
Teoretycznie BSA nie jest instytucją rządową, nie ma ona żadnej jurysdykcji nad osobami fizycznymi czy prawnymi. Jest to stowarzyszenie o osobowości prawnej, zajmujące się audytami podmiotów podejrzanych o naruszenie licencji oprogramowania. Teoretycznie możesz się nie zgodzić na ich działania - nie masz czasu, jesteś przekonany o swej legalności... Tyle że wkrótce potem agenci BSA wrócą, z nakazem, w towarzystwie policji.
I nagle się okazuje, że przed naszymi oczami Microsoft zbudował sobie prywatne siły policyjne dla wymuszania swych licencji. Te prywatne siły mogą wkraczać na prywatny teren, zajmować twarde dyski zawierające poufne informacje... i efektywnie nie są poddane żadnemu procesowi demokratycznej kontroli. Mając komputer zgadzasz się na to, by licencjodawca mógł w każdej chwili go dokładnie sobie obejrzeć, sprawdzić każdy bajt jaki masz na dysku.
Myślisz pewnie, że jak zainstalujesz sobie Linuxa, będziesz legalny i bezpieczny, wolny od Microsoftu? Chciałbyś.
Jedyny sposób by być wolnym to trzymać się z dala od jakiegokolwiek ich oprogramowania i potrafić to udowodnić w sądzie. Microsoft zdobędzie nakaz audytu w oparciu o End User Licence Agreement (EULA)... ten długi, przez nikogo nie czytany tekst, jaki pojawia się zawsze przy instalacji oprogramowania. By cokolwiek zainstalować, musisz się zgodzić na warunki producenta. Wszystkie warunki. Między innymi ten warunek, że w razie wątpliwości zgadzasz się na audyt oprogramowania.
Tyle, że Twoja zgoda na EULA nie jest nigdzie widoczna. Załóżmy, że Jan Kowalski złożył sobie komputer na którym zainstalował legalne, kupione u oficjalnego resellera Windows i Office. Jego brat bliźniak, Józef Kowalski złożył komputer na którym zainstalował pobranego z sieci Linuxa i OpenOffice. Józef nigdy nie kupił Windowsa, nie ma go i nigdy nie zgadzał się na żadną EULA.
Jan i Józef z zewnątrz wyglądają identycznie. Ich komputery wyglądają identycznie. By ustalić na którym jest Windows, trzeba dokonać audytu. Użytkownik Linuxa może protestować... ale to on musi udowodnić że nie jest wielbłądem.
Niesamowite: można powołać się na prawo płynące z licencji, na którą nie wiadomo czy użytkownik się w ogóle zgodził. Kazuistyka jest perwersją prawa. Prawo jest narzędziem bogatych. Co możesz zrobić?
Skorzystaj z prawa do samoobrony. Minister Ziobro popiera zbrojną obronę przed bandytami. Gdy agenci BSA pojawią się w twej firmie, sięgnij po strażacki toporek, jak stróż co złodzieja toporem zaatakował. Nie rozmawiaj. Ze złodziejami się nie rozmawia.
Co prawda, w Polsce prawo karne (a korzystanie z nielicencjonowanego oprogramowania podpada pod ten sam paragraf co paserstwo) wymaga udowodnienia winy ponad wszelką wątpliwość. Zasady tej nie stosuje się jednak w prawie cywilnym, zaś Microsoft na pewno stać na wytoczenie ci tylu cywilnych procesów ile się da. I pewnie przegrasz.
Teoretycznie BSA nie jest instytucją rządową, nie ma ona żadnej jurysdykcji nad osobami fizycznymi czy prawnymi. Jest to stowarzyszenie o osobowości prawnej, zajmujące się audytami podmiotów podejrzanych o naruszenie licencji oprogramowania. Teoretycznie możesz się nie zgodzić na ich działania - nie masz czasu, jesteś przekonany o swej legalności... Tyle że wkrótce potem agenci BSA wrócą, z nakazem, w towarzystwie policji.
I nagle się okazuje, że przed naszymi oczami Microsoft zbudował sobie prywatne siły policyjne dla wymuszania swych licencji. Te prywatne siły mogą wkraczać na prywatny teren, zajmować twarde dyski zawierające poufne informacje... i efektywnie nie są poddane żadnemu procesowi demokratycznej kontroli. Mając komputer zgadzasz się na to, by licencjodawca mógł w każdej chwili go dokładnie sobie obejrzeć, sprawdzić każdy bajt jaki masz na dysku.
Myślisz pewnie, że jak zainstalujesz sobie Linuxa, będziesz legalny i bezpieczny, wolny od Microsoftu? Chciałbyś.
Jedyny sposób by być wolnym to trzymać się z dala od jakiegokolwiek ich oprogramowania i potrafić to udowodnić w sądzie. Microsoft zdobędzie nakaz audytu w oparciu o End User Licence Agreement (EULA)... ten długi, przez nikogo nie czytany tekst, jaki pojawia się zawsze przy instalacji oprogramowania. By cokolwiek zainstalować, musisz się zgodzić na warunki producenta. Wszystkie warunki. Między innymi ten warunek, że w razie wątpliwości zgadzasz się na audyt oprogramowania.
Tyle, że Twoja zgoda na EULA nie jest nigdzie widoczna. Załóżmy, że Jan Kowalski złożył sobie komputer na którym zainstalował legalne, kupione u oficjalnego resellera Windows i Office. Jego brat bliźniak, Józef Kowalski złożył komputer na którym zainstalował pobranego z sieci Linuxa i OpenOffice. Józef nigdy nie kupił Windowsa, nie ma go i nigdy nie zgadzał się na żadną EULA.
Jan i Józef z zewnątrz wyglądają identycznie. Ich komputery wyglądają identycznie. By ustalić na którym jest Windows, trzeba dokonać audytu. Użytkownik Linuxa może protestować... ale to on musi udowodnić że nie jest wielbłądem.
Niesamowite: można powołać się na prawo płynące z licencji, na którą nie wiadomo czy użytkownik się w ogóle zgodził. Kazuistyka jest perwersją prawa. Prawo jest narzędziem bogatych. Co możesz zrobić?
Skorzystaj z prawa do samoobrony. Minister Ziobro popiera zbrojną obronę przed bandytami. Gdy agenci BSA pojawią się w twej firmie, sięgnij po strażacki toporek, jak stróż co złodzieja toporem zaatakował. Nie rozmawiaj. Ze złodziejami się nie rozmawia.
2 komentarze:
Największy sukces BSA wynika nie z działań bezpośrednich, a skutecznie prowadzonego PR. Zasadę działania mają prostą: precyzyjnie zaatakować, zniszczyć, rozgłośnić. Wywoływanie masowego wrażenia, że w razie wpadki trzeba będzie zamknąć firmę jest chyba najbardziej skuteczną strategią.
Z drugiej strony coby nie mówić,BSA są w prawie, panocku.
Spotkało mnie coś takiego, polubownie musiałem zapłacić 15 tysięcy złotych kary. Myślałem że w firmie mam legalne Windowsy, kupiłem je na allegro. Hologram, kody, jakaś fakturka. Chętnie bym skorzystał z Linuxa, ale pracujemy na AutoCAD, a jego na Linuxa nie ma.
I co robić?
Prześlij komentarz