1.3.07

dwaplusbezdobry nigger

po dłuższej przerwie...

Jak pisze BBC, w USA, kraju ludzi wolnych, zabroniono używania słowa nigger.

Wrzawa zaczęła się od tego, że niejaki Michael Richards, z zawodu komik, nie mogąc ścierpieć murzyńskich wrzasków podczas swego występu puścił wobec nich wiązankę, przeplataną określeniem CZARNUCH. Zszokowani kultyści Political Correctness, natychmiast oskarżyli Richardsa o RASIZM, rozpętując imponującą na niego nagonkę.

Zaszczuty komik, zamiast oznajmić że jest Żydem, a RASISTAMI są czarnuchy właśnie, które by go chętnie wsadziły do pieca krematoryjnego i negują Holocaust, okazał się inteligentny inaczej, poszedł do ośrodka terapeutycznego i zamilkł na wieki. Gazeta Koszerna twierdzi nawet, że jego kariera jest skończona BO etykietkę RASISTY będzie miał przyklejoną do końca życia.

Gdy powiemy bowiem do Murzyna "u nigga", chcemy mu przypomnieć, że jego przodkowie byli kiedyś czyjąś własnością. A skandalicznie niedopuszczalne jest przypominanie komuś, że jego przodkowie dali dupy, dając się chwytać z łatwością arabskim handlarzom niewolników. Tak przynajmniej uznała Rada Miejska Miasta Nowy Jork (miasta, którego portowego wejścia strzeże Statua Wolności Oświecającej Świat), zakazując używania "słowa na n" w jego granicach. Za to wspaniałe uwieńczenie miejskich tradycji wolnościowych, Radzie Miejskiej przyznajemy zbiorowy Order Wolności im. Rodziny Giertychów.

Ciekawe zatem, co należy się twierdzącym, że Murzyni są klasyfikowani jako homo sapiens sapiens wyłącznie z powodów politycznych? W końcu, w wielu działach taksonomii (np ornitologicznej) wystarczą tak drobne różnice jak te w pieśni godowej ptaka, by uznać dane dwa zwierzęta za przedstawicieli ODRĘBNYCH gatunków. Różnice pomiędzy tzw. "rasą kaukaską" a "rasą negroidalną" są daleko większe niż pieśń godowa.

Zaangażowane politycznie punki, noszące czasem koszulki z napisem "jedna rasa, ludzka rasa" mają w zasadzie rację. Jeśli bowiem jest jakaś ludzka rasa, to jest jedna - ludzka. Trywialna tautologia. Tyle, że jak wykazać przynależność niggerów do naszego GATUNKU, bez politycznego hałasu? Różni nas wszystko, od umiejętności po potrzeby. Próby przystosowania skrajnie różnych istot do życia w świecie, który z powodów grzecznościowych udaje że nie ma różnic między rasami, płciami, generacjami - muszą skończyć się porażką.

Śpieszmy się zatem myśleć i mówić poprawnie, to tak szybko przemija...

17.2.07

postęp

Dziś lekko.

23 lata temu gwiazda disco lat Laura Branigan nagrała znany wszystkim dzieciom lat '80 song pt. Self-Control. Dzięki Youtube możemy przypomnieć sobie jak to wyglądało.



Kilka miesięcy temu duńska grupa Infernal zrobiła cover tego utworu. Oto on.





23 lata, życie jednego pokolenia. I tak wielki skok kosmetyczny, seksualny, techniczny. Zadrżałem z podniecenia, jaką perfekcję mogą przynieść następne 23 lata.

Czy jednak przyrost tej technestetycznej doskonałości zdoła wejść w inne sfery życia, w architekturę, ekonomię czy politykę?

Wczoraj wieczorem TVP2 pokazała program o zrzędzących panach w średnim wieku, praktykujących nienawiść wobec wszystkiego co barwne i zmysłowe; związani więzami politycznej poprawności i lęku przed seksualnością kobiet, jedyne co mogli robić to kąpiele we własnym jadzie.

Czy to konieczne? Jak odpowiemy na piękno przyszłej techniki? Też będziemy zrzędzić?

13.2.07

...bo internet został stworzony dla porno

Jak dziś radośnie doniósł Slashdot, w Norwegii przedstawiono na rządowym szczeblu stworzenie narodowego firewalla, który osłoni Norwegów przed wszelkim możliwym Złem z Internetu. Co jest Złe?

  • materiały nienawistne: nienawiść rasowa, strony pro-rasistowskie, nienawiść wobec władzy (!)
  • pornografia (wszelka!)
  • zagraniczne strony z hazardem online
  • strony które pozwalają dzielić się materiałami którymi dzielić się nie wolno (nie, nie mam na myśli żon). Chodzi oczywiście o trackery BitTorrenta oraz linkownie sieci ed2k
Miło jest pomyśleć, że nawet w Norwegii mają swoją Ligę Norweskich Rodzin. Jako że Roman Giertych wprowadził niedawno do szkół prymitywny filterek o nazwie Beniamin, powinien wyjechać z kurtuazyjną wizytą na Północ. Jeśli zdobędzie fundusze na rozwój systemu, to może wreszcie uda się zrobić coś, co obroni lud przed potwornością tego oto widoku

Swoją drogą, niezwykła jest ewolucja, jaką dzięki pornografii przeszedł Internet... i jaką dzięki internetowi przeszła pornografia. Pozostaję w wierze, że nawet Liga Jakichkolwiek Rodzin nie da rady powstrzymać lesbian anal fisting porn threesomes :)

I może kiedyś stanie się to mainstreamem wśród ludu, jak stało się to wcześniej np z seksem oralnym.

mindpixel is dead

W latach 90 zeszłego wieku Chris McKinstry programista, kłamca, wariat, psycholog i astronom, rozpoczął pracę nad opartym o www projektem Mindpixel.

Jego celem było stworzenie bazy danych zawierających miliony zweryfikowanych przez ludzi sądów logicznych i probabilistycznych. Uczestnicy projektu tworzyli jednozdaniowe sądy, które następnie były oceniane jako prawdziwe lub fałszywe przez 20 innych anonimowych uczestników. By przedstawić swój sąd, należało wpierw ocenić 20 takich sądów dostarczonych przez innych. Uczestnicy których odpowiedzi regularnie nie zgadzały się z opiniami większości byli stopniowo eliminowani z systemu. Uznany przez większość sąd logiczny/probabilistyczny zwany był myślopunktem, mindpixelem.

W projekcie uczestniczyło tysiące ochotników z całej planety, w tym autor tego bloga. Był to jeden z największych projektów w sztucznej inteligencji na świecie.

Niedawno dowiedziałem się, że McKinstry nie żyje. Popełnił samobójstwo poprzez samouduszenie. Podobno zmęczył się monotonią ludzkiej sensualności. Być może to czas by wspomnieć jego oryginalną teorię umysłu, niepopularną, a nawet heretycką w kognitywistycznych kręgach.

Przyzwyczajeni do komputacyjnej teorii umysłu, traktowania semantyki jako ubocznego efektu syntaktyki języka, możemy przy pierwszym z nią spotkaniu dziwnie się poczuć, niczym na jakimś wykładzie New Age. Rozsądnym ludziom włączają się dzwonki alarmowe, gdy padają słowa rodzaju "hiperwymiar" czy "kwantowy".

Jednak, gdy okazuje się że zmysł węchu wykorzystuje efekty kwantowe może warto, nie przejmując się złymi spojrzeniami Denneta i spółki spojrzeć na problem niefunkcjonalistycznie? Jak mówi dobre chłopskie przysłowie, z gówna bicza nie ukręcisz. Materiał ma znaczenie.

Umysł, wg McKinstry'ego jest przestrzenią. Przez przestrzeń rozumiemy tu formalną strukturę matematyczną, którą można badać metodami topologii i geometrii. Ludzki mózg zaś jest maszyną obliczeniową, której procesy komputacyjne są generatorami tej przestrzeni. W jego modelu, bezpośrednie wspomnienia są punktami na maksymalnej hiperpowierzchni siedmiowymiarowej sfery, zaś procesy poznawcze są trajektoriami na tej powierzchni.

Oryginalną teorię McKinstry'ego, matematycznie niedopracowaną, skazaną na banicję ze względu na mitomanię i ekscentryzm autora można było jakiś czas temu znaleźć online na jego stronie. Dziś już nie można. Szkoda.

Pojawiła się także w The Turing Test Sourcebook: Philosophical and Methodological Issues in the Quest for the Thinking Computer wydanej przez Kluwera. Jeśli odnajdę tą pozycję, spróbuję wskrzesić badania nad jego pomysłem.

A czemu? To jedyna znana mi, techniczna teoria umysłu, która dopuszcza możliwość stania się czymś więcej. Jeśli możliwa jest zmiana własności takiej przestrzeni, możliwe staje się postrzeganie ponadzmysłowe, przekraczające czasoprzestrzenne bariery. Możliwe staje się, by umysł, jako hiperpowierzchnia pamięci, mógł w pewien sposób funkcjonować poza ciałem. Włos się jeży na głowie, jak wiele filozoficznych i naukowych problemów to powoduje, ale może właśnie dlatego warto? Komputacyjna teoria umysłu jest ładna, ale wciąż kręci się w kółko i pozostawia nas... przynajmniej tych którzy odważają się czasem na niebezpieczeństwo romantyzmu.. ze smakiem prochu w ustach.

McKinstry lubił LSD. Twierdził że racjonalny umysł nie potrafi myśleć poza słowami i językiem, a kwas może zawiesić racjonalny dyskurs. Mylił się - wiele racjonalnych operacji technicznych jest całkowicie pozajęzykowych. Jednak gdybyśmy potrafili dotrzeć poza językiem do abstrakcyjnych pojęć niesionych przez język - takich jak liczby, funkcje czy operatory - czy nie mielibyśmy sawanckich zdolności? Samą koncepcję bezjęzykowego myślenia omawiać sensownie nie sposób, ale to nie znaczy że nie można jej myśleć.

Z drugiej strony wskazał wyraźne, topozoficzne bariery przed jakimi może stać taki umysł. Napisał

Jeśli umysł jest faktycznie ufundowany w strukturze matematycznej takiej jak ψ [7-wymiarowa hiperprzestrzeń], może istnieć fundamentalne ograniczenie możliwości sztucznych umysłów w porównaniu do naszych. Jeśli wszystkie umysły są tak ograniczone jak ψ, to bez względu na ich fizyczne zasoby i czas trwania, istnieje maksymalna ilość idei jakie mogą być powiązane z pojedynczą istotą, związana z hiperpowierzchnią hipersfery [...]. Podobnie jak my, symulowani ludzie mogą być zdolni do czynienia wielkich rzeczy jedynie kooperując w symulowanych społeczeństwach ograniczonych osobników.

Politeizm. Cóż, trzeba wrócić do matematyki. McKinstry popełniał imponujące błędy, myślę że będą mogły one zaprowadzić ludzkość bardzo daleko. Ciekawe, dokąd zaprowadziły jego samego. Podziwiam go za odwagę zakończenia swego życia. Z perspektywy kilkunastu lat swoich wspomnień jedyne co odnajduję to jałowy schemat połykania-przeżuwania-wypluwania.

Umysł jest pusty, tylko dlaczego ta pustka tak uwiera?

9.2.07

Bojówki seksualnej poprawności zawsze czujne

I po raz kolejny Gayzeta Wyborcza nas nie zawiodła. W swym poszukiwaniu niesłusznych form seksualności [niesłuszna: niepartnerski seks niehomoseksualny] wzięła się tym razem za zoofilię.

niejaki Filip Barche tropił namiętnie zoofili, podając się za kobietę (czemu za kobietę?)... zdemaskował siatkę miłośniczek psów, które wypożyczały sobie duże psy z dużymi penisami.
Jednak zły prokurator stwierdził, że

...współżycie ze zwierzęciem, o ile nie zagraża jego życiu ani zdrowiu, nie jest ani znęcaniem, ani okrutnym traktowaniem ani rażącym zaniedbaniem zwierząt

Rozżalony Filip Barche poskarżył się dziennikarzom Gayzety:

Poświęciłem na tę sprawę parę miesięcy, udawałem kobietę we dnie i w nocy, spałem po cztery godziny. Tyle pracy i prokuratura to umarza. To ma być dbająca o moralność IV RP??

Jestem po prostu wstrząśnięty. Cóż to za niezła posada, móc udawać kobietę dnie i noce, ściągać porno ze zwierzątkami, i przez parę miesięcy mieć z tego utrzymanie? Też tak chciałbym pracować.

Teraz niewątpliwie Gazeta rozpęta kolejne polowanie na czarownice, tym razem przeciw złym zoofilom. Drodzy czytelnicy prasy! Pomyślcie, do czego eskalacja polowań może doprowadzić. Po zamknięciu wszystkich dewiantów, okaże się że jedyną legalną orientacją seksualną jest michnikofilia. Na szczęście Gazeta zapewnia nas tutaj że Polacy są zadowoleni ze swego życia seksualnego, bo sprowadza się ono do 20 minutowej kopulacji (włącznie z rozmową i "grą wstępną") w pozycji misjonarskiej, oraz, wśród ludzi młodszych, do seksu oralnego. Po zredukowaniu polskiej seksualności do 20minutowych kopulacji w pozycji misjonarskiej z redakcją Gazety, (gdzie oczywiście to Wy będziecie penetrowani), misja zostanie wypełniona.


Metafizyka herezji

Gazeta Wyborcza doniosła, jak to abp Życiński odebrał grupie zakonnic-betanek prawo do indywidualnego objawienia, wyłączając je z zakonnej wspólnoty. Z tego co wiadomo, zakonnice z Kazimierza Dolnego zaczęły doznawać prywatnych widzeń świętych, Jezusa oraz Maryi Panny. Podążając za indywidualnym przekazem, zajęły się (jak wiewiórki donoszą dość skutecznie) praktykami bioenergoterapeutycznymi. Odpowiedź Kościoła była imponująca. W swym liście, abp Życiński napisał:

Obecne mieszkanki domu odrzuciły tę [nauk Kościoła] jedność, stawiając nad nią rzekome prywatne objawienia i techniki bioenergoterapeutyczne, które nie mają nic wspólnego z życiem duchowym. [...] nie wolno zastępować Ewangelii Jezusa Chrystusa przywidzeniami traktowanymi jako objawienia prywatne. Te ostatnie nie mogą być nigdy ważniejsze od nauczania Kościoła

Dawno nie odczułem takiej przyjemności z wystąpienia hierarchy Kościoła Rzymskiego. Szczególnie że abp Życiński jest mym kolegą po fachu, który doktoryzował się z zagadnień filozofii czasoprzestrzeni, intelektualnie górującym nad resztą purpuratów o rząd wielkości.

Jednak smutne jest to, że nie jest on wciąż na tyle inteligentny by zrozumieć, że jedyną rzetelną wypowiedzią o metafizyce była 7 teza Traktatu Ludwiga Wittgensteina.

Wovon man nicht sprechen kann, darüber muß man schweigen.

Zakreślona została granica wiedzy i języka. Jakich gier językowych nie użyjemy, nie przekroczymy mówieniem ciszy, panie doktorze Życiński. Nawet arystotelesowska logika zawodzi w pewnych obszarach, nie gwarantuje pewności. Obszar doświadczenia religijnego, nawet w Waszym Kościele niejednokrotnie wychodził poza wygodne ramy tomistycznej wykładni. I co, Księże Arcybiskupie zrobisz, gdy następne pokolenia Kościoła uznają wykluczone przez Ciebie betanki za święte?

Twoje wypowiedzi są jedynie spekulacją. Nie ma pewności w metafizyce, jedynie modele i postulaty. Może niektóre z nich będą zdawać się bardziej racjonalnymi, ale same kryteria racjonalności nie są bezdyskusyjne. A i sam wiesz, Doktorze, że Tertulian przyjmował chrześcijaństwo wyłącznie w oparciu o jego sprzeczność z rozumem. Może Twe fides et ratio nie jest lepsze od ewolucji projektowanej przez Latającego Potwora Spaghetti?

Powtarza się, że wszyscy ludzie muszą w coś wierzyć. Że zajęcie postawy agnostyka jest dwulicowością, niezdolnością do opowiedzenia się po którejś stronie. Ale to jedyna logicznie możliwa postawa. Pozbawieni wszelkiej pewności w dziedzinie metafizyki, dziedzinie naprawdę dziwnej - gdzie nic nie jest konieczne, a wszystko możliwe, obowiązkiem umysłu jest pozostać niepewnym. Nie iść na skróty do wygodnego Weltanschaung, szczególnie takiego który gwarantuje mitrę biskupią i ciepłą pozycję społeczną. W imię logiki, Księże Arcybiskupie, zamilknij. Bo nie możesz wydać sądu.

To tylko Twój ludzki impuls do nazywania nienazwanego. Nie będziemy się z Ciebie śmiać, ani Ci go zabraniać. Ale spróbuj zobaczyć go jakim jest. Pomiędzy słowem a światem jest przepaść nie do zasypania. Może dla kogoś z tradycji tak logocentrycznej tego nie widać: w końcu wierzycie że Bóg jest Słowem...

ale Księże Biskupie - gdy Chrystus rozmnożył chleb, to nie był to chleb powiedziany, lecz chleb upieczony. Nie nasycisz się gadaniem. Rzeczy same w sobie są całkiem namacalne, ale zupełnie niewypowiadalne. Daj spokój tym staruszkom.

5.2.07

degradacja bohatera przez zera

To w zasadzie nie domaga się większego komentarza. Wiewiórki doniosły, że Jego Ekscelencja Prezydent IV RP Lech Kaczyński ogłosił, iż za pomocą specjalnej ustawy zdegraduje byłego Prezydenta III RP, Generała Wojciecha Jaruzelskiego do stopnia szeregowca.

Pomijając kwestię używania władzy ustawodawczej i wykonawczej do atakowania pojedynczych ludzi, daje do myślenia to, że karłowaty doktor leninowskiego prawa pracy bez jakichkolwiek bitewnych osiągnięć rozstrzyga o oficerskim honorze męża, który swe szlify zdobył podczas straszliwej wojny na wschodnim froncie.

Ten sam los ma też dotknąć jedynego polskiego kosmonautę, Generała Hermaszewskiego. Demokracja pokazuje swój prawdziwy łeb. Łeb na którego czole napisane wielkimi literami: HOŁOTA.

Demon Maxwella działa! (przynajmniej w jakimś sensie)

Są takie rozwiązania techniczne, które pojawiając się nie wzbudzają wielkiego zainteresowania publiczności, mimo całej swej rewolucyjności.

Kilka dni temu zespołowi chemików pod wodzą Davida Leigha z Uniwersytetu w Edynburgu udało się skonstruować działającą wersję Demona Maxwella. Ich cząsteczka jest w stanie rozwiązać jeden z podstawowych problemów nanotechnologii - napędzania nanomaszyny. Przeniesienie rozwiązań konstrukcyjnych z mikro i mezotechniki jest niewykonalne. W środowisku nano każda cząsteczka znajduje się w ciągłym ruchu, poddana energii kinetycznej dostarczanej przez ciepło otoczenia, w zderzeniach z innymi atomami i cząsteczkami. Dlatego też nanosilnik musi być oparty na zupełnie innych zasadach.

Demon Maxwella był filozoficznym eksperymentem, w którym inteligentny demon siedzi pomiędzy dwoma pojemnikami wypełnionymi odpowiednio gorącym i zimnym gazem, otwierając między nimi przegrodę tak, by umożliwić jedynie szybkim cząsteczkom przedostanie się do jednego pojemnika, a powolnym do drugiego. W ten sposób demon tworzy różnicę temperatur pomiędzy pojemnikami. Dzięki tej różnicy można wykonać jakąś mechaniczną pracę.

Oryginalny Demon Maxwella działał bez dopływu energii z zewnątrz, korzystając z pozbawionej tarcia bramy, gwałcąc w ten sposób drugie prawo termodynamiki. Pomysł Maxwella służył oryginalnie wyłącznie ilustracji statystycznej natury tego prawa, ale od XIX wieku inspirował on wielu wynalazców dążących do zbudowania perpetuum mobile. Nie było wówczas bowiem jasne, dlaczego tego typu sortowanie cząsteczek jest niemożliwe bez dopływu energii z zewnątrz. Dopiero zasada Landauera - wszelkie urządzenie zdolne przetwarzać informację musi korzystać z zewnętrznej energii wyjaśniła ten paradoks. Każdy akt pomiaru trajektorii cząsteczki gazu wymaga zużycia energii, a w tej skali działania zużycie to jest akurat pracą wykonaną do podniesienia temperatury gazu podczas sortowania cząsteczek.

Demon Leigha sprytnie obchodzi to fizyczne ograniczenie naszego świata. Korzystając z energii światła, jego cząsteczka jest w stanie przesłać informację o pozycji fragmentu innej cząsteczki tak, że pozwala to na przesłanie tego fragmentu w daną stronę. Taki informacyjny silnik molekularny pozwoli na budowanie mechanicznych analogów silników napędzających np bakterie, bez konieczności powielania całego skomplikowanego systemu energetycznego bakterii...

Gdybym miał teraz większe pieniądze, zainwestowałbym w akcje nanotechnologicznych koncernów. Po smutnej dekadzie rozczarowań lat '90, wygląda na to że nanotechnika jest czymś więcej niż mokrym snem Drexlera.


2.2.07

gdy rozum śpi, budzi się antypedofil

Gazeta Wyborcza, pełna rewolucyjnej troski o cnotę polskiej dziatwy, ucieszyła nasze oczy następującym artykułem. Przyłapano na już nieco wystygłym (mającym ponad 5 lat) uczynku pana Piotra Iwańskiego, rzecznika prezydenta Kołobrzegu. Odkryła, że ów Zły Człowiek napisał pedofilną bajkę, o której Pan Polucjant badający sprawę powiedział:

Jestem przerażony tym, co przeczytałem. To są wyuzdane marzenia erotyczne [...] równie dobrze mogą to być doznania człowieka, który już to przeżył

Rzecznik poszedł na przymusowy urlop, ale na pewno się nie wywinie karzącemu ramieniu sprawiedliwości. W końcu jego Bajka o Dwóch Kroplach [podziękujmy google cache, bo oryginał już przez cenzurę zdjęty] zawiera tak wyuzdane fragmenty jak:

Tato Marcjanny powiedział, że kiedyś, gdy będzie już duża, to złapie na te włoski spojrzenie Jednorożca. Ten dziwny, baśniowy stwór przybiegnie pewnej nocy, zwabiony ich cichym szumem, zapragnie ich dotykać i skubać miękkimi wargami.

Oczywiście wszyscy wiemy o co chodzi. Powszechnie wiadomo też (przynajmniej w redakcji GW), że ludzie nie dojrzewają seksualnie liniowo, lecz jest to dyskretny, kwantowy skok pomiędzy Aseksualnym Dzieckiem a Wyuzdanym Dorosłym (oczywiście najlepiej o orientacji homoseksualnej i feministycznej), który zachodzi w dniu 18 urodzin.

Naprawdę, pozostaje jedynie przybić pieczęć Pedomisia.Drodzy panowie redaktorzy Gayzety Wyborczej. Wasze czujne polowanie na pedofilne potwory przypomina jak żyw rewolucyjną czujność prasy brytyjskiej przełomu lat 40 i 50, gdy z kolei polowano na homoseksualistów. Wówczas to Alan Turing, bohater Imperium Brytyjskiego, człowiek który przyczynił się do zwycięstwa Aliantów tworząc system łamania kodów Enigmy - został skazany na wyniszczającą terapię hormonalną za to, że uwodził muskularnych angielskich robotników z klas niższych. Największym problemem publiki był już nie homoseksualizm, ale to, że owi robotnicy byli przecież nieświadomymi ofiarami wykształconego homoseksualisty. Zaskakuje nieco to, że ofiary jednego polowania na czarownice kilkadziesiąt lat później stają się same łowcami czarownic... najbardziej gorliwymi w dodatku. Bo gdyby to Fakzeitung lub SuperbExpress napisały, nie byłoby dziwne. Ale GW?

I kto teraz odważy się pisać erotyczne bajki dla dzieci, by je jakoś łagodniej przygotować do życia seksualnego niż przez strumień pornografii A2M?

1.2.07

Mokre sny Microsoftu i cicha potęga BSA

Microsoft ogłosił, że zmieni podejście wobec średniej wielkości firm które podejrzewa o korzystanie z nielicencjonowanego oprogramowania. Ten monopolista w dziedzinie systemów operacyjnych ma rozsyłać masowe listy grożące prawnymi działaniami ze strony Business Software Alliance (BSA).

Według Rama Dhaliwala, kierownika programu licencyjnego Microsoftu, jego firma chce w ten sposób zmusić ludzi do płacenia za oprogramowanie z którego korzystają.

Co jest jednak najbardziej w tym zdumiewające, Microsoft zamierza swe podejrzenia opierać o analizę wielkości firmy i jej komputerowych potrzeb, a następnie porównania z danymi bazie klientów, dotyczącymi zakupów Windowsów i Office. Jeśli okaże się że firma ma wykupionych za mało licencji, jak na przedsiębiorstwo danych rozmiarów, do akcji ma wkroczyć BSA, i przeprowadzić audyt.

Niektórzy widzieli jak wygląda audyt w firmie czy instytucji zaatakowanej przez BSA. Dość powiedzieć że często po takiej akcji firma jest sparaliżowana. Mniejsze firmy po prostu nie są w stanie przetrwać takiego audytu. Udowodnienie legalności posiadanego oprogramowania nie jest tak proste jak się ludziom wydaje: posiadanie kolorowej nalepki na komputerze nie ma żadnego (!) znaczenia. Jako że zwykle małe firmy kupują swe oprogramowanie z różnych źródeł - OEM, sklepy, giełda, allegro, kończy się to tym że muszą grzebać się w swych rachunkach sprzed lat, w poszukiwaniu faktur. Dopiero kombinacja fizycznych mediów, kluczy, faktur, wyciągów z kart kredytowych jest w stanie przekonać BSA, że nie złamałeś licencji Microsoftu.

Gdy BSA przeprowadza swój audyt uznaje za ważne dowody legalności jedynie

  • faktury z datą sprzed audytu, wystawione na sprawdzaną firmę
  • podpisane i odatowane umowy licencyjne
  • paragony z kas fiskalnych, na których podany jest rodzaj produktu, jego cena i ilość.

BSA nie interesuje się:

  • Certyfikatami Autentyczności
  • Oryginalnymi mediami
  • Podręcznikami czy kluczami
  • Fakturami wystawionymi na kogoś innego niż firma/instytucja poddawana kontroli.
Jeśli nie masz w firmie silnego działu księgowego, który zachowuje wszystkie transakcje na wiele lat wstecz, nie masz żadnych szans. Zostanie postawiona ci propozycja zapłacenia karnej opłaty w wysokości trzykrotnej wartości oprogramowania z jakiego korzystasz.

Co prawda, w Polsce prawo karne (a korzystanie z nielicencjonowanego oprogramowania podpada pod ten sam paragraf co paserstwo) wymaga udowodnienia winy ponad wszelką wątpliwość. Zasady tej nie stosuje się jednak w prawie cywilnym, zaś Microsoft na pewno stać na wytoczenie ci tylu cywilnych procesów ile się da. I pewnie przegrasz.

Teoretycznie BSA nie jest instytucją rządową, nie ma ona żadnej jurysdykcji nad osobami fizycznymi czy prawnymi. Jest to stowarzyszenie o osobowości prawnej, zajmujące się audytami podmiotów podejrzanych o naruszenie licencji oprogramowania. Teoretycznie możesz się nie zgodzić na ich działania - nie masz czasu, jesteś przekonany o swej legalności... Tyle że wkrótce potem agenci BSA wrócą, z nakazem, w towarzystwie policji.

I nagle się okazuje, że przed naszymi oczami Microsoft zbudował sobie prywatne siły policyjne dla wymuszania swych licencji. Te prywatne siły mogą wkraczać na prywatny teren, zajmować twarde dyski zawierające poufne informacje... i efektywnie nie są poddane żadnemu procesowi demokratycznej kontroli. Mając komputer zgadzasz się na to, by licencjodawca mógł w każdej chwili go dokładnie sobie obejrzeć, sprawdzić każdy bajt jaki masz na dysku.

Myślisz pewnie, że jak zainstalujesz sobie Linuxa, będziesz legalny i bezpieczny, wolny od Microsoftu? Chciałbyś.

Jedyny sposób by być wolnym to trzymać się z dala od jakiegokolwiek ich oprogramowania i potrafić to udowodnić w sądzie. Microsoft zdobędzie nakaz audytu w oparciu o End User Licence Agreement (EULA)... ten długi, przez nikogo nie czytany tekst, jaki pojawia się zawsze przy instalacji oprogramowania. By cokolwiek zainstalować, musisz się zgodzić na warunki producenta. Wszystkie warunki. Między innymi ten warunek, że w razie wątpliwości zgadzasz się na audyt oprogramowania.

Tyle, że Twoja zgoda na EULA nie jest nigdzie widoczna. Załóżmy, że Jan Kowalski złożył sobie komputer na którym zainstalował legalne, kupione u oficjalnego resellera Windows i Office. Jego brat bliźniak, Józef Kowalski złożył komputer na którym zainstalował pobranego z sieci Linuxa i OpenOffice. Józef nigdy nie kupił Windowsa, nie ma go i nigdy nie zgadzał się na żadną EULA.

Jan i Józef z zewnątrz wyglądają identycznie. Ich komputery wyglądają identycznie. By ustalić na którym jest Windows, trzeba dokonać audytu. Użytkownik Linuxa może protestować... ale to on musi udowodnić że nie jest wielbłądem.

Niesamowite: można powołać się na prawo płynące z licencji, na którą nie wiadomo czy użytkownik się w ogóle zgodził. Kazuistyka jest perwersją prawa. Prawo jest narzędziem bogatych. Co możesz zrobić?

Skorzystaj z prawa do samoobrony. Minister Ziobro popiera zbrojną obronę przed bandytami. Gdy agenci BSA pojawią się w twej firmie, sięgnij po strażacki toporek, jak stróż co złodzieja toporem zaatakował. Nie rozmawiaj. Ze złodziejami się nie rozmawia.

31.1.07

Tarcza antyrakietowa i nowy wyścig zbrojeń

Zbiegły się w ostatnich dniach trzy zdarzenia.

Departament Obrony USA oficjalnie potwierdził rozpoczęcie rozmów z Polską w sprawie budowy tarczy antyrakietowej.

Lockheed Martin zrealizował - na przekór wszystkim pesymistom - udany test systemu THAAD (Theater High Altitude Area Defense) będącego jednym z kluczowych elementów tarczy.

Indie, Chiny i Rosja zapowiedziały podpisanie w lutym tego roku trilateralnych umów w zakresie przemysłu zbrojeniowego i bezpieczeństwa narodowego.

W tym czasie Polska, średniej wielkości kraj w środkowej Europie ostatecznie potwierdziła swe sojusze z USA, rozwiewając wątpliwości co do udziału swych wojsk w operacji w Afganistanie. Wstępne opinie polskiego rządu wobec projektu tarczy również są przychylne. Wdepnęliśmy w sam środek zimnej wojny. Teraz by przetrwać, potrzebna jest żelazna konsekwencja. Oznacza to, mimo wszystko jeszcze większe zacieśnienie współpracy z USA, mimo że nigdy nie będziemy dla tego imperium równorzędnym partnerem.

Wbrew temu, co sądzą środowiska lewackie i pacyfistyczne w Polsce, nie ma dla nas trzeciej drogi. Samodzielnie nie mamy siły przetrwać konfliktu z żadnym z naszych potencjalnie wrogich sąsiadów (Rosja, Niemcy, Ukraina, Białoruś). Za późno zaś na wymiganie się od odpowiedzialności za politykę, jaką polskie władze realizowały od lat 90 zeszłego wieku. W oczach całego świata jesteśmy postrzegani jako wierny, choć mierny sojusznik USA, musimy być gotowi przyjąć wszystko, co przeciwko USA zostanie wymierzone.

Zgodnie jednak z tym co środowiska lewacko-pacyfistyczne sądzą, budowa tarczy antyrakietowej nie jest elementem mistyfikacji znanej jako War on Terror czy izolowanie "państw rozbójniczych". Jest to realizacja czegoś znacznie istotniejszego, starej i sprawdzonej strategii Zachodu: panowania poprzez techniczną supremację. W czasach, gdy kraje rozwijające się stają się coraz częściej równorzędnymi rywalami na arenie gospodarczej, i gdy zaczyna być pewne, że surowców na świecie dla wszystkich nie wystarczy, opcja wypróbowana już przez Brytyjczyków w XIX wieku jest jedyną, dzięki której nasza cywilizacja może przetrwać.

Pytanie tylko, czy gambit zastosowany wobec Związku Radzieckiego u kresu zimnej wojny zadziała wobec Chin i Indii? Czy dadzą się wciągnąć w grę na naszych warunkach? Związek Radziecki był o wiele bardziej skłonny do klasycznej konfrontacji opartej na wymianie ciosów nuklearnych i zderzaniu pancernych dywizji. Chińczycy - mistrzowie tzw miękkiej siły - mogą przełknąć nawet utratę skutecznego potencjału odstraszania nuklearnego. W tym czasie ich nadwyżki kapitałowe finansują dług wewnętrzny USA, budują infrastrukturę Trzeciego Świata, przejmują długi najsłabszych. Ugrzecznieni, neutralni wobec spraw wewnętrznych swych nowych wasali, hojną ręką udzielają pożyczek afrykańskim kacykom.

Za późno, by konkurować z nimi w tej sferze. Ani Europy, ani USA na to nie stać. To jest ich tarcza antyrakietowa, tarcza zbudowana z całego Trzeciego Świata, który za sto lat będzie ludnościowo przerastał Świat Pierwszy dziesiątki razy.

Chiński teoretyk współczesnej wojny, Chang Mengxiong określił chińską formę walki jako "ruchy chińskiego boksera, który znając krytyczne punkty przeciwnika może rzucić go na kolana przy minimum własnych ruchów".

Ten sposób myślenia jest żywy w chińskiej tradycji - i medycznej i wojskowej. Wbij igłę w jeden węzłowy punkt, a cała fizjologia zostanie dotknięta. W miarę jak Zachód rozwija swój technologiczny wyścig zbrojeń, Chiny, oficjalnie pokojowe i serdeczne, wbijają w ciało Zachodu igły do akupunktury.

Ameryka, jak i jej najbliżsi sojusznicy są zaś niezwykle wrażliwi na takie asymetryczne formy ataków. Jeśli kilkunastu zdeterminowanych wojowników Al-Kaidy, uzbrojonych w nic ponad przecinacze do papieru zdołało zniszczyć World Trade Center i spowodować śmierć kilku tysięcy Amerykanów, czego może dokonać działanie tysięcy agentów wspieranych przez wielkie mocarstwo?

Dziś widać realizację pierwszego z ruchów miękkiego ataku: atak na amerykański dolar. Rezerwy walutowe Chin przekroczyły pod koniec 2006 roku bilion (10^12) dolarów amerykańskich. Wiele wskazuje na to, że Ludowy Bank Chin przenosi część tych zasobów na euro i jeny. Ta reakcja sprawi iż wiele innych banków centralnych zrobi to samo. Nikt nie chce zostać z workiem dolarów które notorycznie tracą na wartości. Powstrzymanie tej reakcji jest trudne, gdyż chodzi o ekonomiczny byt całych narodów.

Póki co Rosja, największy eksporter surowców na świecie rozlicza je w dolarach. Co może stać się na trójstronnym spotkaniu w Delhi? W sytuacji gdy Iran staje w obliczu amerykańskiej inwazji, jego eksport ropy naftowej na pewno nie będzie już opłacany w dolarach.

Kto pamięta kurs dolara sprzed dziesięciu lat? Warto porównać sobie go z kursem dzisiejszym. Waluta - element miękkiej siły, jest nie mniej istotnym elementem wojny niż arsenał jądrowy. Trzymając się dolara szkodzimy sobie. Odrzucając dolar, szkodzimy Ameryce. Może cesarz jest nagi, ale nie mamy innego. Alternatywa - dominacja cywilizacji azjatyckiej na świecie - nie brzmi dla nas zbyt atrakcyjnie.

Jakikolwiek by nie był wybór naszego kraju, życie w świecie nadchodzących dekad nie będzie dla nas łatwe. Szkoda że obecnie rządzący tym krajem jak i ich opozycja, na równi zagubieni w pościgu za zwłokami przeszłości są zupełnie nieprzygotowani na realne wyzwania przyszłości. Może powinni pograć w Cywilizację? Jeśli nie możemy zwyciężyć miękką siłą, a o twardej boimy się nawet myśleć... co pozostaje?

Ameryka wróci z tej wojny z tarczą lub na tarczy. My w najlepszym razie będziemy towarzyszyć jej losowi. W najgorszym - skończymy jako drobny ustęp w historycznych encyklopediach za tysiąc lat.

30.1.07

introduction

W dzisiejszych czasach należy wpierw określić target do którego kierujemy nasz produkt.

Ten blog adresowany jest do młodych technokratów, bezrobotnych artystów, seksualnych frustratów, bezsilnych polityków, wypalonych gnostyków, kanapowych generałów i zawodowych myślicieli. Jako że część wspólna tych wszystkich zbiorów nie istnieje, blog nie jest tak naprawdę do nikogo adresowany. Jednak może ktoś coś w nim znajdzie dla siebie.

Proszę nie wyciągać z tego żadnych wniosków dotyczących autora.

Design jest prosty. Bez pretensji do bycia trendy, jazzy, czy jak się to jeszcze nazywa. Proste informacje. Osobiste komentarze wyraźnie oddzielone od informacji.

Misją bloga jest być kolejnym z luster odbijających obraz ponowoczesnego świata, na kilka lat przed apokalipsą na którą nie zasłużyliśmy. Końca świata nie będzie. I to jest najgorsza z wiadomości na dziś.